niedziela, 5 stycznia 2014

Imagin 2. Liam

- (t.i.)! Gdzie to piwo?!
- Już idę- odpowiedziałam z lękiem, co przyniesie kolejny dzień.
Moje życie zmieniło się od momentu śmierci taty. Ja, moja mama i młodsza siostra nie byłyśmy ubezpieczone, a tata był zadłużony. Nie, nie byliśmy biedni, ale walka z rakiem płuca raczej mało nie kosztuje. Mama musiała sprzedać mieszkanie,  wyjść za opasłego alkoholika i palacza- Bena, i pracować codziennie po osiemnaście godzin w zakładzie pracy, by mieć z czego nas wyżywić.
To straszne uczucie, gdy przeprowadzasz się z łóżka na podłogę przykrytą kartonem. Dodatkowo jedzenia nie ma tyle, co przedtem. Szkoda, że musimy tak się wysilać, by mieć gdzie spać, jeżeli w ogóle mieszkaniem można to nazwać.
 W tej ruderze podzielonej na kilka mieszkań, miałam jedną przyjaciółkę- czarnowłosą Alex.  Jednak i jedyny przywilej, którym była ona, odszedł. Przeprowadziła się do lepszej dzielnicy, gdzie osoby takie jak ja, nie mają szans przetrwania. Tym oto sposobem w budynku, w którym mieszkam, nie ma żadnego rówieśnika w moim wieku.
Na miejsce Alex wprowadził się brunet, który wyglądał na osobę trochę starszą ode mnie. Nie zdążyłam się jeszcze z nim poznać, bo mój jakże kochany ojczym poza drzwi daje mi wyjść tylko po browary i papierosy, które są mu potrzebne jak rybie woda. Ostatnio jakoś jednak inaczej się do mnie zwracał. Patrzył na mnie groźnym wzrokiem i coraz mocniej bił.
To mnie przeraża.
Ostatnio nie wytrzymałam, i kiedy Ben spał w swojej sypialni, zakradłam się do pudełeczka i wzięłam z niego jednego papierosa. Poszłam po ogień i zapaliłam go na podwórku. Nieźle mi się za to oberwało.
***
            - To samo, co zawsze Brigit- powiedziałam sprzedawczyni w monopolowym.
- Masz szczęście, że znam twoją sytuację, bo inaczej wiem co by się tam z tobą stało.
Gdy wróciłam z kolejną zgrzewką alkoholu, spotkałam chłopaka, który był najwyraźniej moim nowym sąsiadem.

- Cześć. Jestem Liam. A ty?- spytał mnie, podając mi rękę.
- (t.i.).
- Masz śliczne oczy…- od tej pochwały moje policzki przybrały kolor dojrzałego jabłka.
- Dziękuję… Ty też- speszona, nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- (t.i.)!!! Gdzie są te papierosy?!- usłyszałam krzyk Bena, który nie zapowiadał nic dobrego.
- Mój ojczym mnie wzywa. Nie wiem tylko, co się stanie, jak zobaczy, że nie mam papierosów...
Zaczęłam iść w stronę tak dobrze znanych mi drzwi, gdy nagle Liam złapał mnie za nadgarstek.
- (t.i.), posłuchaj, a może chciałabyś do mnie przyjść?
Ściszając głos, odpowiedziałam:
- Mogę tylko wtedy, jak mój ojczym zaśnie. Mam „wolne” w godzinach od dwudziestej trzeciej do dziesiątej rano, czasami po posiłku.
- (t.i.)!!!- Ben był już strasznie wkurzony.
- Dobrze. Będę czekać.
                Od tego czasu zawsze po odpłynięciu Bena w krainę Morfeusza, znajdowałam się u Liama. Rozmawialiśmy sobie od tematu „Jaką czekoladę najbardziej lubisz?” po smutniejsze pytania, takie jak „Co się stało z twoim tatą?”.
Polubiłam go bardziej, niż mi się zdawało.
***
- Li, muszę już iść.
- Nie musisz. Obronię cię, moja księżniczko- wiedział, że to najbardziej lubiane przeze mnie przezwisko.
- Liam, to nie jest śmieszne. Nie mogę zostać, choć tak bardzo chcę.
- I co, będziesz czekać, aż ON w końcu coś ci zrobi?
- Nie zrobi!
- Nie, w ogóle! Może ty tego nie widzisz, ale ja tak!

- Wymyślasz, Payne.
                Wracając smutna i zmęczona do mojego pokoju, usłyszałam krzyk wstawionego Bena:
- Gdzie byłaś?!
                Próbowałam udawać, że tego nie słyszałam i skradałam się dalej. Ale wtedy wielkie cielsko należące do ojczyma złapało mnie i uderzyło z pięści w brzuch, a potem w twarz. Poczułam, że po mojej za dużej bluzce, w która służyła mi jako piżama, zaczęła spływać czerwona ciecz. Zemdlałam na jej widok.
Co się działo potem?
Nie wiem. Tylko tyle pamiętam.

***
- (t.i.)! (t.i.)! Proszę, obudź się!- usłyszałam głos wydobywający się z ust mojego kolegi.
Otworzyłam leniwie oczy, co było wielkim błędem. Znajdowałam się w śnieżnobiałym pomieszczeniu, które najwyraźniej było jednym z wielu pomieszczeń szpitala.
Nagle do pokoju wbiegła pielęgniarka w zielonym fartuchu.  Powiedziała Liamowi, że musi stąd wyjść, bo chce ze mną porozmawiać.
- (t.i.), tak?- skinęłam głową.- Posłuchaj…- powiedziała, spoglądając na kartki papieru, na których najwyraźniej znajdowały się moje dane.- Twój ojciec…
- Ojczym- poprawiłam ją.
- Dobrze. Twój ojczym zrobił ci coś strasznego. Dobrze, że twoja siostra, którą znaleźliśmy obok ciebie…
- Gdzie jest Charlotte?!- zaczęłam nerwowo poruszać się w obie strony, co sprawiło wielki ból w okolicach brzucha. Jednak nie był większy od strachu, wiążącym się z moją siostrą.
- Została ona krytycznie pobita. Teraz zajmuje się nią twoja mama. Oh, tak mi przykro.
Dopiero teraz, gdy zrozumiałam, że mama i Charlotte żyją, spytałam się pielęgniarki:
- A, tak w ogóle, to co zrobił mi Ben i gdzie się znajduje?
- Znajduje się w więzieniu. Został oskarżony przez Liama Payna za znęcanie się nad tobą psychicznie i fizycznie, oraz za…
- No?
- Za zbicie cię do stanu poniżej krytycznego i podanie ci śmiercionośnej dawki płynu, którego na razie nie potrafimy zidentyfikować. Nie wiadomo, jakim cudem to przeżyłaś- i odsłoniła pościel, którą byłam przykryta. Moje obydwie nogi były w gipsie, co dziwne, że tego nie czułam wcześniej. Trudno nie było zauważyć ciemnych siniaków na mojej jasnej skórze. Nagle poczułam ukłucie w okolicach podbrzusza. I to nie przez potrzebę załatwienia potrzeb fizjologicznych. Z moich przemyśleń wyrwał mnie głos kobiety w fartuchu. Spojrzałam jeszcze raz na moją rękę. Widniała na jej mała kropka.- (t.i.), masz szczęście, że twój kolega nie przyszedł za późno. Ben mógł cię zabić albo zgwałcić- po tych słowach pielęgniarki zaczęłam uwalniać moje smutki i zażalenia w postaci słonych kropel.

- LIAM!!!- chyba usłyszał moje wołanie pomiędzy szlochaniem, bo wbiegł do sali i przytulił.
- Przepraszam, wiedziałem już od dawna, że trzeba było cię wziąć z tego ohydnego miejsca…
- Nie. To ja przepraszam, że cię nie słuchałam, choć wiedziałam, że masz rację- czułam, że zanoszę się jeszcze większym płaczem.
- Kocham cię- nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo złączył nasze usta w delikatnym pocałunku.
***
- Liam!
- Tak?
- Wołaj Williama na obiad, bo nie mam już do niego sił.
               

Liam to świetny mąż, zięć i ojciec. Jesteśmy ze sobą już dziesięć lat, a nadal zachowujemy się, jak w dzień poznania. Mamy trójkę dzieci: wcześniej wspomnianego- piętnastoletniego Williama, dziesięcioletniego Paula i trzylatka Charlesa, który dostał imię po swoim dziadku.
Ben dostał dożywocie i dzięki temu możemy być bezpieczni, że coś takiego nigdy się nie powtórzy.

Tak właśnie wyglądała historia mojego związku. Od podania sobie ręki, po stanięcie na ślubnym kobiercu.
***
Przepraszam Was, że takie krótkie i denne, ale pisałam to kiedyś i mam nadzieję Vicky Horan, że Cię nie urażę, jak to wkleję.
Kończę pisać drugą część pierwszego imagina, tak więc być może go jutro dodam.
Laurel xoxo

1 komentarz: