Ze tak nierealnego snu obudził mnie dzwonek
mojego telefonu. 6:00. Ostatni dzień w szkole.
Nareszcie.
Schodząc na parter mojego (a raczej moich
rodziców) domu, idąc do kuchni zrobić sobie śniadanie, zobaczyłam, że ojciec
śpi na kanapie. Rodzice znowu musieli się kłócić. Włączyłam, jak zawsze radio,
na którym codziennie rano omawiali nowości. Dzięki temu zawsze byłam na czasie
i przy koleżankach mogłam się pochwalić nowymi plotkami.
„Dobrze, dzięki Kate za te ciekawostki o
celebrytkach. Teraz pogoda. Dzisiaj w Londynie może sypać śnieg, dlatego dobrze
by było, gdyby każdy miał na sobie coś cieplejszego. Matka Natura chce nas
trochę rozpieścić i zamalować całą Anglię na biało.”
Nie myślałam o tym. Wyszłam na taras z kubkiem
zimnego, wręcz lodowatego soku pomarańczowego
i sama oceniłam, czy dziś będzie ciepło czy zimno, czy będzie padać czy
wręcz odwrotnie. Posiedziałam jeszcze trochę na ogródku, spoglądając co chwilę
na ojca, czy już nie wstał. Na pewno za szybko nie opuści kanapy, bo widziałam,
jak nasz barek z trunkami został wypróżniony. Za każdym razem, po jakiejkolwiek
imprezie, robiłam markerem permanentnym kreski na każdej butelce, sprawdzając,
jak dużo idzie wypić.
- Jest normalnie, bez możliwości opadów-
mruknęłam sama do siebie, bo wiedziałam, że i tak nikt mi nie odpowie.
- Nie słyszałaś radia?- odwróciłam się z
przerażeniem. To tylko mama. Odetchnęłam z ulgą.- Przestraszyłam cię?
- Trochę. Nie wstajesz tak wcześnie.
Przynajmniej na co dzień.
- Prawda. Musisz się ubrać się dzisiaj cieplej.
Mówili, że będzie zimno.
Nagle przypomniałam sobie zapowiedź dzisiejszego
dnia. Racja. Mam to gdzieś.
- Pamiętam.
Z mojej szafy wywlokły się czerwone Vansy,
czarne legginsy w krzyżyki, bokserka i bluzka z dużym nadrukiem „Marry Me”.
Chyba naprawdę chciałam zrobić na przekór mojej rodzicielce. Ubrałam się w co trzeba, spakowałam książki
do plecaka i zrobiłam lekki, lecz piękny makijaż.
Po kilku namowach wyprosiłam od mamy kluczyki do
mojego skutera, bo inaczej bym nie zdążyła do szkoły. A poza tym to nienawidzę
jeździć autobusem.
No nie. Już po dzwonku!
Wbiegając do sali chemicznej, ściągnęłam na
siebie wielkie kłopoty w postaci ustnej odpowiedzi.
- Proszę, podaj mi odpowiedź do tego pytania-
stara pani Flich najwyraźniej nie chciała mi odpuścić. Wskazała na pytanie, z
którego zrozumiałam wyłącznie dwa słowa- węgiel i siarka.
- Mogłaby mi pani zadać prostsze pytanie?
- Tak. Kiedy ostatnio nie spóźniłaś się na
lekcje?- po wypowiedzi chemiczki klasa wybuchła śmiechem. Mi jakoś do żartów
nie było.
- Nie wiem, ale pani notes tak.
Odpowiedziała mi ciętą ripostą On też zna twoje marne oceny. N i e n a
w i d z ę chemii!
Reszta lekcji przebiegła by bez zakłóceń, gdyby
nie apel. Dyrektor przez bite półtora godziny mówił nam, jak to kiedyś z mamą
piekł pierniczki. Jedna z dziewczyn z trzeciej klasy powiedziała, że woli
ciacha… Dyrektor się speszył i nie wiedział co odpowiedzieć, dlatego
zapowiedział nam, że po przerwie świątecznej przyjadą do nas koledzy z Japonii.
Mam nadzieję, że choć trochę bardziej wyluzowani niż ich poprzednicy z Włoch.
Jak dotąd w naszej szkole widziałam wielu zagranicznych gości, ale takich
kujonów tutaj jeszcze nie było.
Później były występy utalentowanych uczniów, w
tym mojego byłego chłopaka- Carola, który odszedł ode mnie dla jakiegoś
plastiku. Jak można być tak głupią i pustą świnią! A jego nowa dziewczyna
siedziała w pierwszym rzędzie, podlizując mu się i czekając, aż skończy te
swoje wycie do księżyca z brzdąkaniem
jakiejś dennej piosenki na gitarze. Jeśli on jest utalentowany, to ja jestem
Shakespeare. Był ostatnim wykonawcą,
dlatego potem mogliśmy się rozejść. Ja jeszcze musiałam zostać w szkole, pomóc
w sprzątaniu auli, bo tak właśnie odpracowywałam moją zaległą „kozę”.
W końcu, gdy aula szkolna była już czysta i
wyglądała dość przyzwoicie, zaczęłam zbierać się do wyjścia. Wtedy dopiero
zobaczyłam, co się dzieje za oknami budynku, którego tak nie lubię.
Z nieba, powolutku na ziemię, spadały płatki
śnieżnobiałego śniegu. Wyglądały, jak z bajki. Nie spieszyły się, jak
przechodnie i ludzie w samochodach i innych pojazdach na londyńskiej ulicy,
tylko mozolnie opadały na pokrytą już cienkim puchem glebę. Choć wszystko
wyglądało pięknie i bajecznie, wcale tak nie było. Zaczynało się ściemniać. Idąc
do skutera zaparkowanego na starym parkingu, o którym już nikt nie pamięta,
przypomniało mi się, że w mojej szafce zostawiłam kluczyki do pojazdu i do
domu.
Wróciłam się, co zajęło mi trochę i przysporzyło
dziwnych spojrzeń ze strony sprzątaczek stylu „co ona tu jeszcze robi?”.
Wytrzymałam, a wychodząc, po raz drugi powiedziałam dozorcy Do widzenia. Ten także się dziwnie na
mnie popatrzył, jednak tuż po chwili, poprawiając swoje okulary z grubymi
soczewkami, odburknął mi tymi samymi słowami i powrócił do czytania jakiejś
starej gazety.
Włożyłam kluczyk do stacyjki.
- Czemu nie odpalasz stary gracie!- ten
odpowiedział mi głośnym buchnięciem, a z silnika zaczęła spływać jakaś ciecz.
Chyba się fochnął za tego „grata”…
- Pięknie!
Nie miałam innego wyboru niż iść na piechotę. Bo
co zrobić innego, jak nie ma się ani centa!
Było już zupełnie ciemno, a ja dopiero byłam w
połowie drogi. Szłam już ponad godzinę, komórka mi wysiadła, a śnieg padał
coraz mocniej, jednak wśród zamieci zobaczyłam restaurację, która wyglądała na
ciepłą i przytulną. Niestety nazwy już nie zobaczyłam. Nie czekając ani chwili więcej kroczyłam
chwiejnie moimi zmarzniętymi stopami do lokalu, od którego wręcz biło światłem
i gorącem.
Nagle zza drzwi wyłoniło się kilka sylwetek.
Głębokie głosy podpowiedziały mi, że są to faceci. Jeden z nich był odwrócony
tyłem. Szedł prosto na mnie. Nagle ktoś krzyknął „Niall uważaj!!!”, ale było
już za późno. Chłopak się odwrócił, i przy okazji wylał na mnie wrzątek, który
poprzednio trzymał w swoich rękach opatulonych w szare, wełniane rękawiczki. Ciepło,
które nie było mile widziane, nawet u moich lodowatych palców.
Zawyłam z bólu.
Wśród
mojego lamentu słychać było krzyki chłopaków. Z wrażenia moje powieki stawały
się coraz cięższe. Nagle zgasło światło.
*Drugi dzień, wcześnie rano*
Byłam przykryta pościelą, a do
ręki miałam coś przyczepionego. Było tak jak się obudziłam, a wtedy usłyszałam
rozmowę dwóch mężczyzn.
- Kiedy ona wstanie z tego
cholernego łóżka!
- Podaliśmy jej trochę morfiny…
- Ale bez zgody rodziców?
- A ty, jej chłopak, powinieneś
wiedzieć jak chodzisz!
- Ja nie jestem jej chłopakiem!
Ale…
- To kim!
Przerwałam im tą rozmowę, pytając
się cichym, zachrypłym głosem „Co się tu dzieje?”.
Obok mnie po chwili pojawili się
dwaj mężczyźni, który jeden z nich był najwyraźniej sprawcą wypadku.
- Posłuchaj…- powiedział starszy,
który miał na sobie zielony fartuch. Chyba tu pracował.- Twój chłopak, kolega
czy nie wiadomo kto, wylał na ciebie czekoladę na gorąco i… Niech on ci to
wytłumaczy- wtedy wyszedł, zostawiając nas samych.
- Jak masz na imię?- spytałam się
z nieśmiałością i odrobiną lęku.
- Niall… Ale to na razie nie jest
ważne. Jak TY masz na imię? I nie bój się mnie, nie gryzę- powiedział, ściągając kurtkę i pokazał mi swoje
białe zęby, na których znajdował się aparat ortopedyczny.
- (t.i.). Coś mi się kojarzysz,
tylko nie umiem sobie przypomnieć skąd…- mówiłam do niego, równocześnie patrząc
się na jego blond czuprynę.
- Mówiłem ci już, (t.i.). Na
razie to ty tutaj jesteś najważniejsza… Ja chciałem cię przeprosić za to, co ci
uczyniłem. Zapłaciłem za operację, dzięki czemu…
Wtedy przypomniało mi się… Ręka!
Wyjęłam ją szybko spod pościeli i
zapatrzona w nią, zaczynałam powoli płakać… Wyglądała nie aż tak źle, ale
jednak niemała blizna zostanie mi do końca życia. Chłopak przytulił mnie i
zaczął mi szeptać cichutko do ucha, że mam się nie bać, że jest przy mnie i że
wszystko będzie dobrze.
Widząc, że nic to nie daje,
podniósł lekko moją głowę, łapiąc ją delikatnie opuszkami palców. Zapatrzyłam
się w ten morski, wręcz lazurowy kolor jego oczu. Zaczął się do mnie zbliżać.
Powoli zmniejszał nas dystans, jak gdyby nigdy nic.
Nagle… ***
Hej, tu Laurel.
Jak myślicie, co się stanie?
Jeszcze dzisiaj wkleję ciekawostki i cytaty Nialla. Co Wy na to?
Nagle... do sali władowali się jej rodzice, i wszystko zjebali.
OdpowiedzUsuńCo do imagina... nie ma się do czego przyczepić... Ba! Jest boski. Troszkę nierealny, ale to nic. I tak przypadł mi do gustu. Pozdrawiam, życzę siły do kontynuacji i zapraszam tu:
http://one-way-or-anither-one-direction.blogspot.com
I tu:
http://larry-stylinson-and-angel.blogspot.com
<3